Człowiek
tak czasem ma, że sobie pomyśli, iż poprzedni dzień ewidentnie nie był jego
dniem, w dodatku roboty tyle, że nie wiadomo do czego ręce włożyć, a jako że
złośliwość losu jest zjawiskiem powszechnym, w chwili takiej pojawić się może
(niczym deus ex machina) "ambitny" sąsiad (myślący inaczej vel idiota
- jak zwał tak zwał) remontujący mieszkanie. Owa nieprzejednana ambicja może
zaprowadzić sąsiada w rejony wentylacji, kominów, itp., itd., czego skutkiem może być... nagły wystrzał sadzy z kratki wentylacyjnej.
W takim momencie człowiek będący świadkiem,
a jednocześnie ofiarą tego zdarzenia, na chwilę nieruchomieje, a twarz jego
przybiera wyraz niezmącony żadną myślą. Z tego pierwszego osłupienia wyrywa go
jednak po chwili drugi 'sadzowy' strzał.
Trzeba tu dodać, że jeśli człowiek ma
pecha, to kratka wentylacyjna znajduje się wprost nad biurkiem, a kiedy ma
pecha podwójnego, to jest to biurko służbowe, z toną ważnych papierów (nie że
bałagan, zwykła biurowa rzeczywistość) i trochę mniejszą ilością sprzętu
elektronicznego. Heh, "jaka piękna katastrofa"! Jej ogarnięcie
zajmuje jakieś trzy godziny, ale przynajmniej znika problem w co włożyć ręce w
pierwszej kolejności. Następnym plusem jest fakt, że wydarzenia dnia kolejnego,
takie jak mała powódź z dystrybutora z wodą oraz brak prądu, nie stanowią już
większego zaskoczenia ani problemu :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz